poniedziałek, 29 października 2018

365 powodów, by zostać. Rozdział 14.

- Kingo, proszę Cię dajmy sobie na dzisiaj spokój. Jadę właśnie na radę wydziału porozmawiamy jutro, dobrze?
- Kim ona jest, chcę tylko wiedzieć jedno kim ona jest i przestanę ci się narzucać.
- Kto taki? Nawet nie wiem kogo masz na myśli.
- Tą sukę, przez którą mnie zostawiłeś.
- Ja Cię nie zostawiłem. Wprowadziłem się żeby samemu nie zwariować i miałem nadzieję, że dzięki temu wszystko przemyślisz. Wrócę jak tylko poczujesz się lepiej. A teraz naprawdę muszę już kończyć. Papa kochanie.
- Daruj sobie. Nie chcę Cię znać- krzyknęłam do słuchawki rozłączając się.
- Już ja mu dam kochanie. Skoro nie chcę mi powiedzieć sama się przekonam z kim mnie zdradza- powiedziałam sama do siebie, pewna że Szymon ma inną i wyszłam z domu, biorąc ze sobą tylko szary polar i telefon.
Po godzinie byłam już na miejscu, czyli pod instytutem, w którym kiedyś studiowałam. Chodziłam przed drzwiami, czekając na swojego narzeczonego i jego kochankę. Byłam pewna, że kiedyś muszą wyjść.
W końcu wyszli ze środka. Uśmiechał się do niej, tak jak do mnie kiedyś.
- Kinga, co tu robisz? - powiedział z zaskoczeniem, uśmiechając się jeszcze szerzej, próbując zmylić mi oczy. Wiedziałam, że mu się to nie uda, za długo mnie oszukiwał i wmawiał mi miłość.
- To ona prawda?
- Kto taki? Co masz na myśli?
- To z nią mnie zdradzasz prawda?
- To moja studentka. Dziękowała za piątkę z zajęć.
- Studentka tak? Ciekawa jestem, co zrobiła żeby dostać tą piątkę.
- Ty wredna lafiryndo,  złodziejko cudzych partnerów. Nie wstyd ci rozwalać szczęśliwe związki?. Trzymaj łapy precz od mojego narzeczonego- zawołałam podbiegając do dziewczyny i chwytając  ją za włosy.
Szymon odciągnął mnie od niej tak szybko jak tylko, potrafił jednak zdążyłam wyrwać jej znaczną część włosów. Spojrzałam na trzymana w dłoniach zdobycz, na swego przybitego obecnie wychudzonego I przygarbionego, a kiedyś bardzo przystojnego męża, zebranych ludzi którzy patrzyli na mnie z troska i przerażeniem a przede wszystkim w końcu zauważyłam na swoje odbicie w lustrze i sama siebie nie poznałam. Przetłuszczone, potargane włosy, zaniedbane dłonie, przygarbione plecy, uginające się pod ciężarem win i trosk, wytrzeszczone oczy i gruby, szary polar, w który byłam ubrana, pomimo około trzydziestu stopni gorąca.
Nagle dotarło do mnie co uczyniła i jak bardzo zniszczyłam życie swoje i Szymona. Wypuściła trzymany w dłoni pęk włosów, po czym wyjęłam telefon  z kieszeni w spodniach.
- Zadzwoń do szpitala. Proszę. - wyszeptałam do swojego, niezmiennie mnie kochającego partnera, a on bez oporów spełnił moją prośbę.
Oboje wiedzieliśmy, że to najwyższa pora.
Po chwili przyjechała karetka, z której wysiedli sanitariusze. Nie związali mnie pasami. Nie było takiej potrzeby. Wsiadłam z własnej I nie przymuszonej woli, pewna, że teraz gdy juz wszystko wiem, gdy tak wiele przeżyłam i nareszcie przejrzałam na oczy, po tym do czego doprowadziłam Będzie już tylko lepiej.
Usiadłam na schodach. Po czym wstałam. Wróciłam  na szczyt schodów po czym z powrotem zeszłam na dół, ponownie siadając  i tak kilkakrotnie.
-   Daruj sobie on i tak ma Cię w głębokim poważaniu. Niepotrzebnie na niego czekasz. - powiedziała jedna z pacjentek szpitala dla psychicznie chorych.
-   Sama się przekonasz, że przyjdzie. Jestem tego pewna.
Gdy już się podniosłam zdecydowana  definitywnie wrócić do pokoju, wątpiąc, że mnie odwiedzi. Poczułam dawny ucisk i ciepło w sercu. Wyraźny znak, że jest tuż obok. Odwróciłam się i faktycznie stał po drugiej stronie krat.
- Proszę otworzyć. To moja narzeczona. - powiedział do stojącej obok niego opiekunki, która na polecenie  otworzyła drzwi.
- Czułam się niepewnie, dlatego stałam w miejscu.
Nie wiedziałam, jak się zachować. Co zrobić, by jakoś wymazać z jego pamięci te ciągłe  pretensje i paranoje, jakich słów, czy gestów użyć, by cofnąć te wszystkie stracone, dni, miesiące,  lata.
Szymon sam podszedł bliżej.
- Jak się Pani czuje? Pani Kingo? Zapytał tylko i już żadne słowa I gesty nie były potrzebne.
Wpadliśmy sobie w ramiona, płacząc ze szczęścia, wdzięczni losowi, że ten na nowo nas połączył.
Teraz już czuję się dobrze. - wyznałam jeszcze mocniej wtulając się w jego ramiona. Po wielu miesiącach rozłąki, na powrót poczułam się bezpiecznie.


- Dzień dobry panie doktorze - powiedziałam do swego męża., który dopiero co zyskał nowy tytuł przed nazwiskiem.
- Dzień dobry pani doktorowo- zażartował, całując mnie czule w usta .-  I ty drogie maleństwo- dodał gładząc mnie po powiększonym brzuchu. Termin porodu coraz bardziej się zbliżał, co było wyraźnie widać.. Byliśmy ogromniaście szczęśliwi. Nawet jeszcze bardziej niż przed nawrotem mojej choroby.
- Ciekawa jestem jakiż to powód znalazłeś, by ze mną zostać.
- Nie jeden powód, tylko 365 powodów.
- Jak, to 365?
- Po prostu tyle ile dni jest w roku przepełnionych bezwarunkową miłością.
- A co jeśli rok jest przystępny , wówczas kochasz mnie mniej, niż normalnie?
- Nie, wówczas kocham Cię podwójnie.

365 powodów, by zostać. Rozdział 13.



Gdzie byłeś. - zawołałam oburzona, gdy tylko zamknął za sobą drzwi.
- W pracy. - odpowiedział z zaskoczeniem. Jednak nie mogłam mu uwierzyć.
- Nie kłam, wiem że nie musisz tam tak długo siedzieć.
- Kochanie. - zaczął, próbując mnie objąć.
Natychmiast odskoczyłam zniesmaczona.
- Nie mów do mnie kochanie. - krzyknęłam rzucając talerzem tuż obok Szymona. Z cudem udało mu się uniknąć skaleczeń, jednak nie zważałam na to, że mogłam, go nawet  zabić.
- Wiem, ze chcesz mnie zostawić dla tej nowej studentki. Jak ona się nazywa Julia?. Doprawdy poetyckie imię. A tylko takie lubisz prawda?
- Nie rozumiem o co ci chodzi? - stwierdził zbierając kawałki potłuczonego talerza.
- Przecież wiesz, że nikt nie jest dla mnie ważniejszy od ciebie. I nie lubię poetyckich imion. Skąd w ogóle ten pomysł?
- Widzę jak się zachowujesz. Jak mnie unikasz i szeptasz z innymi za moimi plecami. A zwłaszcza jak patrzysz na inne kobiety i to w moim towarzystwie.  Właśnie dlatego mam wątpliwości.
- Brałaś dzisiaj leki?
- Co takiego?
- Czy brałaś dzisiaj leki.
- Brałam, zawsze biorę. - skłamałam.
- W takim razie udowodnij i pokaz mi opakowanie Arazylery.
- Nie zamierzam.
- W takim razie sam je wyciągnę.
Choć próbowałam go powstrzymać, by nie otwierał szuflady z moimi lekami. Był ode mnie silniejszy i otworzył szufladę jedną ręką, drugą zaś mnie odpychając od siebie.
- Przepraszam Cię, lecz nie mam innego wyjścia.
Nawet w takiej chwili nie zapomniał o kurtuazji.
- Co to jest, pytam się Ciebie co to takiego jest- zapytał, wyraźnie rozłoszczony ,wyrzucając saszetki z tabletkami na stół były pełne.
- Arazylera.
- To widzę-  powiedział, już z wściekłością. Nigdy wcześniej, go takiego nie widziałam.
- Nie rozumiem tylko dlaczego aż tyle.
- Od kiedy jej nie bierzesz?
- Od trzech miesięcy.
- I nic mi nie mówiłaś. A ja się łudziłem, że masz po prostu gorszy nastrój. I z czasem ci minie. Powiedz mi jak mam ci ufać skoro od początku mnie okłamujesz.
- Zrozum zrobiłam,  to dla ciebie dla nas. Abyśmy mogli mieć dzieci. - mówiłam jak najłagodniej, próbując go przytulić. Bezskutecznie.
- Zrobiłaś to tylko dla siebie. Jutro jedziemy do doktor Wagner i wszystko jej powiesz, a dzisiaj weźmiesz leki.
- Nie wezmę. Nie chcę, wiem że mogę zajść w ciążę warto się poświęcić przez te parę miesięcy.
- Wybieraj albo leki, albo szpital. - powiedział niczym niewzruszony.
Natychmiast zaczęłam płakać. Poczułam, że mój cały świat się rozpada. Nie chciałam znów trafić do szpitala, nie po tak długiej remisji. Chorowałam na schizofrenię paranoidalną od dziecka i od dziecka brałam leki, jednak nie zawsze dawały one zamierzony skutek i co jakiś czas musiałam trafiać do szpitala, by je zmienić i jakoś skleić się na powrót do kupy, by funkcjonować w społeczeństwie. Po poznaniu Szymona było inaczej, remisja trwała latami  i byłam przekonana, że zdołam się z niej wyleczyć, oczywiście znów się zawiodłam. I to nie tylko siebie.
Mój ukochany objął mnie, próbując mnie pocieszyć, chociaż miał rację czułam że żałuję każdego słowa.
Nie odszedł,  za bardzo mnie kochał, by mnie zostawić,, nie zrezygnował ze mnie, chociaż dla własnego dobra powinien.
.
Usiadłem na skraju łóżka i spojrzałem z troską na Kingę, nakrywając ją pościelą, by nie zmarzła. Wystraszyłem się, że ją obudziłem, gdy się poruszyła, jednak dalej spała spokojnie.  Oparłem głowę na rękach osłaniających kolana, jednocześnie, walcząc ze swymi myślami.
Po dłuższej  chwili odgarnąłem delikatnie kosmyk włosów opadający na jej twarz, po czym pocałowałem ją w policzek.
- Wciąż mam 364 powody, by zostać- wyszeptałem, zdecydowany, że nie mógłbym ją opuścić. Za bardzo ja kochałem, by to uczynić. - Objąłem ją troskliwie ramieniem, po czym sam zapadłem w głęboki i spokojny sen.

- Pani Kingo, czemu nie bierze pani leków, one mają pani pomóc.- zapytała formalnie doktor Wagner.
- Ale nie pomagają, nie czuję się dzięki nim lepiej. Za to tyje coraz bardziej.
- Od Arazylery się nie tyję. To lek aktywizujący.
- Widać na mnie  działa inaczej. Bo tyje i ciągle chce mi się spać. Czuję, że się rozpadam.
- Może przepisze pani antydepresant. Wówczas poczuje się pani lepiej. Tylko proszę go brać.
- Nie chcę żadnych leków. One mi nie pomagają, tylko szkodzą, przez nie, nie mogę mieć dzieci a po co Szymonowi taka narzeczona,  w końcu mnie zostawi.
- A właśnie skoro wspomniała Pani o swoim narzeczonym. Co u niego, jak się czuję?
- A jak ma się czuć? Ma partnerkę wariatkę.
- To nie prawda pani Kingo. Jest pani dla siebie zbyt surowa. Myśli pani że już Panią nie kocha?
- Kocha i zawsze będzie. Dlatego jest mi tym trudniej, bo wiem, że ze mną nigdy nie będzie szczęśliwy.
Wiedziałam, że powinnam brać leki, jednak nie zrobiłam tego wciąż wmawiając sobie, że dziecko będzie najlepszym sposobem, by  ocalić nasz związek. Dni mijały, mój upór wzrastał, a stan pogarszał, co było widać na każdej kolejnej wizycie u lekarza.
- One mnie śledzą. I chcą mnie skrzywdzić.
Kto taki pani Kingo.?
- Wszystkie kobiety, śmieją się ze mnie i obgadują, abym kompletnie zwariowała. Wówczas odbiorą mi narzeczonego. On też chcę tego ma z nimi wszystkimi romans. Daję mi te wszystkie  leki bym umarła. Wówczas będzie miał drogę wolną i będzie mógł ożenić się z ta Julka. On ją kocha.
A niech idzie droga wolna, niech idzie do niej jak mu się tak podoba a mi da święty spokój. To jego wina, że czuję się tak podle.
- Powinna brać pani leki. W ogóle nie potrzebnie je pani odstawiła, nie w ten sposób, nie tak drastycznie.
- On też tak mówi. Nie będę brała leków. To mój narzeczony Panią przekupił, by pani mnie do nich nakłoniła. Chcecie mnie wykończyć.  Też macie romans. Oboje jesteście w zmowie.
- Nikt nie jest w zmowie Pani Kingo. A pani narzeczony bardzo Panią kocha i chce pani dobra. Tak nie da się żyć. - -
Albo zacznie brać pani leki, albo będziemy zmuszeni umieścić Panią w zakładzie dla umysłowo chorych.
- On też tak mówi. A ja nie wezmę leków. Nikt mnie do tego nie zmusi. Bez nich myślę racjonalnie, a one mnie otumaniają i proszę zobaczyć ile schudłam. Wskazałam na siebie, by doktor Wagner na mnie spojrzała, Uczyniła to, jednak nie wyraziła zachwytu jakiego oczekiwałam. Zawiodła mnie tym samym, więc postanowiłam, że na wizyty też przestanę chodzić  bo one i tak mi nie pomagają tylko działają na nerwy.


- Co robisz?
- Odchodzę.
Dokąd?
- Jeszcze nie wiem.
- Masz mnie dość.?
- A dziwisz się? Stałaś się nie do zniesienia.  Chcę być z Tobą i kocham Cię jednak ty mi tego nie ułatwiasz. Już nie wiem jak ci pomóc.
- Masz inną. Idziesz do tej Julki. Powiedz i zakończymy te maskaradę.
- Nie mam nikogo. Nikogo oprócz ciebie. A przynajmniej chciałbym mieć.
Pocałował mnie w czubek głowy i ruszył w stronę drzwi.
- Zadzwoń gdyby coś się działo, możesz zadzwonić o każdej porze. - powiedział jeszcze na pożegnanie.
Nic nie odpowiedziałam, dalej siedząc w zamyśleniu.
Odszedł, a ja zostałam zupełnie sama ze swą chorobą.

365 powodów, by zostać. Rozdział 12.

- Czyż nie wyglądam przepięknie?
- Owszem jesteś bardzo seksowny z tymi pomponami i jeszcze jakie masz zalotne spojrzenie, a te usta kuszą każdym słowem.
- Dziękuję. Tak myślałem, że nie możesz się na mnie napatrzec.
- Aha. Jak archeolog na kurhan.
- I taka odpowiedź mnie satysfakcjonuje. Też prezentujesz się niczego sobie.
- Wszystko dla ciebie.
- Zatem do boju i pokażmy małolatom jak się bawi kadra.
- Chodźmy moja dupeczko. - powiedziałam, łapiac mojego partnera za pośladek, przesloniety w tym momencie krótką spódniczka. Było jeszcze coś. Stringi? Doprawdy? To dopiero poświęcenie, zastanawiałam się w myślach
- Nie sądziłem, że potrafisz być taka brutalna. - wyznał, z podekscytowaniem.
- Widać jeszcze nie wszystko o mnie wiesz.

- Jeszcze się nie przebrałaś.? - zapytał wychodząc z łazienki i przecierając mokre włosy ręcznikiem. Sam zdążył się już ubrać w białą koszulkę i bokserki w czarno - białą kratkę, czyli w swój zwyczajny strój do spania. Zdjął także doczepiane rzęsy i tipsy. Właściwie, to szkoda. Może by mnie na noc nimi posmyrał.
- Jakoś nie. Podoba mi się to przebranie jest bardzo wygodne.
- Przyznam szczerze, że mnie też się podoba i kręci mnie  twój wąsik.
- Naprawdę.  - zapytałam powątpiewając.
- Jak najbardziej. Ale zdecydowanie wolę twoje naturalne wcielenie. - wyznał jednocześnie odczepiając mi wąsy. - Zwłaszcza ciebie naga. - stwierdził z naciskiem, przyciągając mnie do siebie za koszulę i całując w usta. Chyba już pora zrzucić z siebie te fatałaszki.
- Serio?
- Serio, Serio.
- To może jakiś seksowny taniec na wieczór. Panie magistrze?, zaproponowałam uruchamiając jednocześnie przenośne radio.
- Taniec rozbieraniec. Specjalnie dla mnie?
- Aha.
- Czytasz mi w myślach. Jestem gotów zaczynajmy. - potwierdził, kładąc się wygodnie na łóżku.
Pozbywanie się odzieży zaczęłam od odrzucenia kapelusza na podłogę,  rozwiązania i zmierzwienia włosów. Następnie powolnymi ruchami w rytm muzyki ściągnęłam spodnie, rzucając je do Szymona. Pod koniec przeszłam do rozpinania bluzki, nie zdążyłam skończyć, gdyż w trakcie Szymon przyciągnął mnie do siebie.
- Już wystarczy powiedział. Właśnie taka podobasz mi się najbardziej

365 powodów, by zostać. Rozdział 11.

Kończyłam zakładać swą ulubioną niebieską sukienkę, gdy usłyszałam pukanie  do drzwi.
- Mogę wejść? - grzecznie  zapytał Szymon, cierpliwie czekając na odpowiedź.
- Wejdź już praktycznie jestem gotowa.
Ja tylko na chwilę. Chciałem się jeszcze poperfumować przed wyjściem... Ślicznie wyglądasz.
Dziękuję.
Może pomóc zapytał, patrząc na moje plecy.
Wówczas przypomniałam sobie, że nie zdążyłam się zapiąć.
- Poproszę- odpowiedziałam, zerkając na niego, przez ramię.
Szymon zbliżył, się do mnie i odgarnął na bok włosy, opadające mi na plecy, po czym zasunął mi sprawnie sukienkę na koniec, całując mnie powoli i delikatnie w szyję.
- Jestem ci bardzo wdzięczny, za to, że jesteś ze mną. - wyznał niespodziewanie.
- A ja jestem  wdzięczna, za to, że mam ciebie.  - przyznałam,  odwracając się i obejmując go za szyję. - A teraz chodźmy, bo w końcu spóźnimy się na własną rocznicę. Pomyślałbyś, to już 5 lat jak jesteśmy razem.
- 5 najpiękniejszych lat mojego życia, a czekają nas jeszcze kolejne.
- Oby równie szczęśliwe.
- Z Tobą nie mogłyby być inne. A teraz faktycznie chodźmy, bo jeszcze zajmą nas stolik. Przygotowałem dla nas coś specjalnego. Zresztą sama zobaczysz.

Pół godziny później dotarliśmy przed gmach szkoły muzycznej. Nie byłam pewna, czy Szymon pomylił adres, czy o czymś zapomniał. Dlatego wolałam zapytać.
- To na pewno tutaj.?
- Tak jesteśmy na miejscu. Tutaj czeka niespodzionka którą specjalnie dla nas przygotowałem. Chodźmy.
Szymon wysiadł jako pierwszy i zgrabnie okrążając samochód znalazł się przy moich drzwiach, w momencie gdy wysiadałam, podając mi pomocną dłoń.
Gdy zbliżaliśmy się do budynku szkoły dostrzegłam zapalone niewielkie latarnie,  okalające plac i dwa krzesła ustawione po obu stronach okrągłego stołu. Wszystko to przyobleczone białym  baldachimem.
- Dla mnie to wszystko? - zapytałam kompletnie zauroczona, zwracając wzrok w kierunku swej jedynej i największej miłości.
- Dla mej ukochanej.
- Oooch. Czyli nie dla mnie?
- Nie dla hydraulika. Oczywiście, że dla ciebie głuptasie. - stwierdził, gładząc mnie po trzymanej przez siebie dłoni. - Podoba Ci się choć trochę?-  zapytał przysuwając mi krzesło, abym mogła swobodnie usiąść.
- Jest cudownie. Zwłaszcza, że jestem tutaj z Tobą.
- Zatem wypijmy toast.
- Za co?
- Najlepiej za nas. I za tę chwilę, aby mogła już trwać wiecznie.
- Czy mogę Cię prosić do tańca?- zapytał po jakiejś godzinie, wyciągając w moim kierunku rękę.
- Z chęcią tylko przecież nikt nie - powiedziałam i w tym samym momencie pojawili się muzycy z instrumentami.
- Już grają. Zatem?- zapytał, ponownie wyciągając swą dłoń.
- Już nic nie stoi nam na przeszkodzie.
Jedną ręką objął ją mnie w pasie zaś drugą złączył z moją dłonią. Po chwili  ułożyłam swe ręce na karku ukochanego, w ten sposób sprawiając, że tańczyliśmy jeszcze bardziej złączeni.
- Ten wieczór nie byłby tak wyjątkowy. Gdyby nie był spędzony z Tobą.
- Też nie mógłbym być z nikim innym niż Ty. Jesteś dla mnie wyjątkowa.- powiedział, tak głośno jak tylko potrafił, aby usłyszał go cały świat.
- Wariat.
- To przez ciebie.
-  Niech cały świat zazdrości nam naszej miłości.
- Bywają dni, że sam sobie zazdroszczę i nie wierzę we własne szczęście.
- Aż tak jesteś szczęśliwy ?
- Z Tobą owszem. Bo ty jesteś moim szczęściem.
- Wciąż mnie kochasz?
- Jak nikogo dotychczas.

365 powodów, by zostać. Rozdział 10.

- Szymon
- Za chwilę.
- Szymon.
- Jeszcze moment.
- Szymon!.
- Jeszcze pięć minut.
- Twoje pięć minut, już dawno minęło.- warknęłam, wpadając do salonu jak burza. Prosiłam byś pomógł mi przy kolacji, ale oczywiście twoje rzępolenie, przy fortepianie jest dla ciebie ważniejsze.
- Wybacz, już idę.
- Teraz?. Teraz, to możesz sobie darować, bo wszystko uszykowałam sama. Wystarczy, że przyjdziesz zjeść, bo zaraz omlet ostygnie.- zawarczałam, zmierzając do kuchni.
- Nie mogę zasnąć.
W bezsenności, mijają mi noce, dni.
Jeszcze raz chcę być, tam gdzie Ty.
A wciąż żyję w oddali.
Samotny w swej bezsilności.
Szukam w tobie, odrobiny dawnej miłości.

Wciąż ci o nas przypominam.
Lecz, ty wolisz zapominać.
Nie ma dla mnie miejsca.
W twym życiu.
Mam już dosyć ciszy.
Krzyczę. lecz nie słyszysz.
Przesiąknięta obojętnością.
Zamykasz serce, na dawną miłość.
Zamykasz serce, na dawną miłość.
Też chcę w końcu skończyć to.
A wciąż myślę, o tym co było.
Przesiąknięty Tobą.
Pielęgnuję naszą miłość.

 Usiadłam obok Szymona i objęłam jego dłoń swoją.
- A kolacja- zapytał po chwili, patrząc mi głęboko w oczy z wyrazem bezgranicznej miłości.
- Może poczekać, - odpowiedziałam natychmiast, opierając głowę na jego ramieniu.
Wówczas zaczął grać dalej.

365 powodów, by zostać. Rozdział 9.

- Już otwieram. Zawołałam z salonu, zmierzając w stronę drzwi wejściowych, gdy tylko usłyszałam dzwonek.
- Dzień dobry. Przesyłka dla pana Szymona Zdanowskiego. Zgadza się? - wypowiedział kurier, uśmiechając się grzecznościowo. Na co tylko zamrugałam z zaskoczeniem, ponieważ, nie miałam pojęcia, co też nie mający wcześniej przede mną tajemnic narzeczony zamówił.
- Tak, to ja. Proszę wnosić.- zarządził Szymon, pojawiając się niespodziewanie za mną.
Co, to takiego- zapytałam, ze zdziwieniem przyglądając się ogromnemu czemuś, przykrytemu płachtą i zajmującemu znaczną część salonu.
-  Przygotuj się. Bo oto przed tobą. Nasz własny fortepian.- zawołał, z rozmachem, odrzucając materiał i ukazując przykryty nim instrument. To prezent dla nas obojga, z okazji rocznicy. Od teraz wspólnie będziemy mogli komponować niezapomnianie piosenki. Tak jak tego pragnęłaś.
- Dziękuję, jesteś kochany.- wyznałam, zarzucając Szymonowi ręce na szyję. Przez co o mało się nie wywrócił, przygnieciony moim ciężarem. - Czy możemy, go wypróbować, dodałam po chwili.
- Oczywiście kochanie, po to jest by na nim grać.
- Usiedliśmy na przeciwko klawiszy i Szymon dotykając ich wydobywał z instrumentu najwspanialsze dźwięki. Słuchałam go w zamyśleniu, aż przyszły mi na myśl słowa do jego melodii, które natychmiast musiałam wyrazić.


Choć każdy dzień z dala od ciebie, mija mi jak wiele lat
Z utęsknieniem czekam, na choć jeden twój znak
Choć wiele kilometrów dzieli nas,
Wszystkie je natychmiast przebiegnę,
gdy usłyszę z twoich ust, padające słowa,
tylko ciebie wciąż mi brak.
Skołatane serce 
Nie pozwala zasnąć
Nie pozwala zebrać myśli.
Pragnie wciąż iść za tobą.
Umilać wszystkie szare dni.
Nie przestaję wierzyć w to,
że kiedyś powrócisz do mnie znów.
Jeszcze raz usłyszę szmer twych butów
Jeszcze raz poczuję smak twych ust.
Zabiję mocniej serce 
Otrę ślady łez
Będzie tak jak dawniej, gdy byliśmy razem
Gdy wszystko wybaczysz.
Pokochasz jeszcze raz
Powrócisz do mnie znów
Wiedz, że ja wciąż czekam na ciebie tu.
Nie proszę o wiele.
Jedno słowo twe, jakiś czuły gest w zupełności wystarczy.
Nie proszę o wiele.
wystarczy jedna szansa na szczęście.
Na to, by z tobą być.
By być, dla ciebie.
Naj ważniejszą kobietą w życiu.


Nie jestem taka jak byłam.
Cierpienia sprawiły, że się zmieniłam,
Lecz, czy to oznacza, że stałam się mniej wyjątkowa.
W słabości tkwi moja siła.
Niezmiennie jestem tobą zachwycona.
Mogę odnaleźć się tylko, w twoich oczach.
Wciąż zasługuję, na to, by mnie pokochać.

Tak oto wspólnie skomponowaliśmy naszą pierwszą piosenkę.

365 powodów, by zostać. Rozdział 8.


Na co dzień, mnie mijasz.
Lecz, czy dostrzegasz jak jestem zagubiona.
Nie chcę być dłużej, niezauważana.



- Cześć. - powiedziałam na przywitanie jak zawsze, gdy wchodziłam do pracy.
Zero odpowiedzi.
Dużo pracy dzisiaj? - zapytałam nieco zestresowana.
Nadal cisza.
Słychać było jedynie stukot palców o klawiaturę komputerów.
Odkąd tylko zaczęłam pracę w wydawnictwie byłam bardzo z siebie dumna i pewna, że teraz tym bardziej los się do mnie uśmiechnie. Miałam już wszystko wspaniałego narzeczonego, rodzinę, przyjaciół,  wymarzoną prace. W tamten dzień było jednak zupełnie inaczej.
Czemu, oni nic nie odpowiadają?
Pewnie są na mnie źli.
Ale co złego powiedziałam, lub zrobiłam?
Nie pamiętam.
Będzie lepiej jeśli sobie pójdę.
Tak, zdecydowanie będzie lepiej. - myślałam intensywnie, coraz bardziej się załamując.
Zrobię sobie chwilę przerwy dobrze?-zapytałam, nagle wstając z fotela. I tak nie byłam w stanie siedzieć w miejscu.
Jak chcesz. - zabrzmiała boleśnie. zdawkowa odpowiedź drugiego redaktora.
Ale co ja mam teraz zrobić?
Może faktycznie pójdę na przerwę, a jak wrócę powinno być lepiej.
Tak jak zaplanowałam, tak też zrobiłam i przeszłam do bufetu. Przy jednym ze stolików siedziała moja najlepsza koleżanka z pracy.
-  Cześć Sylwuś. Fajnie, że Cię widzę. Co u ciebie? - powiedziałam tak życzliwie, jak tylko potrafiłam, podchodząc do jej stolika.
-  Cześć Kinga. Wszystko w porządku. -  odpowiedziała, ale niechętnie i spojrzała na mnie krzywo.
Nikt mnie tu już nie lubi. Nawet Sylwia. Na pewno będzie tak jak w liceum i  znów będą mówić, że jestem natrętna. Ale co ja im złego zrobiłam?
Powstrzymując płacz ostatkiem sił zeszłam do łazienki, by tam dać upust swoim emocjom.
Na szczęście nikt mnie nie widział i nie słyszał jak płaczę. Po dłuższej chwili otarłam i przemyłam zapłakaną i zaczerwienioną twarz. Wówczas mogłam wrócić do swoich obowiązków.

Jak się pani miewa pani Kingo? - zapytała mnie doktor Wagner, gdy tylko usiadłam na przeciwko niej.
Pierwsze rutynowe pytanie.
Dobrze dziękuję.
Dawno się nie widziałyśmy. Trzy miesiące. To długo prawda?.
Jak dla mnie normalnie.
Raczej tak. Miałam urlop i zapomniałam o wcześniejszym umówieniu wizyty. Poza tym nie mogłam się dodzwonić nikt nie odbierał w recepcji.
Rozumiem. I jak po urlopie. ? Jak powrót do pracy?
Wymuszona uprzejmość i niby po co ta cała szopka. I tak ta rozmowa w niczym mi się nie przysłuży
Dobrze dziękuję.
Nie słyszała pani głosów? Nie wydawało się pani, że ktoś Panią obserwuję?
Nie. Wszystko bez zmian. Naprawdę.
Dobrze W takim razie widzimy się za dwa miesiące na kolejnej wizycie. I proszę pamiętać, że w razie kłopotów i pogorszenia stanu zdrowia możemy przyspieszyć wizytę.
Myślę, że nie będzie to konieczne.
Dobrze. W takim razie dziękuję pani i do zobaczenia za dwa miesiące. Tu jest pani recepta 100 tabletek Arazylery,  proszę brać jedną tabletkę raz dziennie po śniadaniu po 30 mg.
Tak pamiętam. Dziękuję i do zobaczenia.
Nie wspomniałam o niedawnych omamach, że mnie obmawiają w pracy. Nie chciałam znów trafić do szpitala. I uznałam, że sama sobie poradzę z chorobą.

365 powodów, by zostać. Rozdział 5, 6 i 7.

Jesteśmy zbyt niedoskonali, by razem być.
Samotni pomimo odczuwanego ogromu miłości.
Pomimo różnic.
Jesteśmy tacy sami.
Żyjemy tymi samymi pragnieniami.
Gdybym mogła, ofiarowałabym ci wszystko.
Całą bezwarunkową miłość.
Lecz, czy zechcesz ją przyjąć.

Siedziałam w bibliotece, przeglądając książki do kolokwium z redakcji i edytorstwa, gdy usłyszałam skrzypienie drzwi. Uśmiechnęłam się do siebie. Zaparło mi dech, jeszcze zanim się odwróciłam i okazało się, że faktycznie nadchodzi.
Szymon usiadł nieco  dalej ode mnie  i uśmiechnął się ukradkiem, kiwając przy tym głową na przywitanie.
- Dzień dobry - wyszeptał.
- Dzień dobry -  wyszeptałam, odpowiadając tym samym.
Po chwili spuścił wzrok, przeglądając strony, jakiegoś czasopisma, więc także wróciłam do robienia notatek, jednakże nie mogłam się na nich skupić. Po kilku nieudanych próbach skupienia uwagi na czytaniu i spoglądania na Szymona dałam za wygraną. Wrzuciłam zeszyt do torby, zgarnęłam wszystkie książki i zwróciłam bibliotekarce, tym samym odzyskując legitymację po czym wyszłam nieco zawiedziona. Nie uszłam za daleko gdy poczułam czyjeś pospiesznie kroki. To był Szymon. Zwolniłam kroku, aby mógł mnie dogonić, jednocześnie starając się nie ponieść zbytnio emocjom, nie mogłam sobie pozwolić na tak gwałtowne zmiany nastroju. Nie przy mojej chorobie.
- Dzień dobry, Pani Kingo.
- Dzień dobry, Panie magistrze Zdanowski.
- Czemu pani tak szybko wyszła coś się stało jakoś Panią uraziłem?
- Może pana zdziwię jednakże nie wszystko kręci się wokół pana. - stwierdziłam,  zbyt agresywnie. - To znaczy przepraszam, to nie pana wina. Tylko czasem robimy sobie niepotrzebnie nadzieję i wyobrażamy sobie rzeczy, które nigdy nie będą miały miejsca.
- Pani Kingo. Ja… - zaczął i niespodziewanie złapał mnie za dłoń. Jednakże szybko mu przerwałam, wygrywając swoją dłoń z uścisku. Nie chciałam niepotrzebnie się zawieźć.
- Nie trzeba. Tak jest dobrze.  - powiedziałam tylko na pożegnanie, nawet na niego nie patrząc tłumiąc, przy tym usilnie łzy. -Wiedziałam, że choćbym nie wiem jak chciała, nie mamy szansy być razem. Dlatego postanowiłam jak najszybciej zdławić w sobie tę miłość.

Chociaż moja miłość.
Staje się coraz słabsza.
Coraz mniejsza.
Prawie niewidoczna.
Dla oczu.
Dla serca.
Dla mnie.
Wciąż jest najważniejsza.

Siedziałam obok Bogny, reagując prawidłowo do danej sytuacji. Czyli śmiałam się i wzdychałam, gdy pozostali. Wszystko jednak było wymuszone. Nie wiedziałam nawet po co dałam się wyciągnąć z domu.
Jak na złość oczywiście musiał się zjawić.
- Oby tylko nie podszedł- pomyślałam z nadzieją,  ale oczywiście podszedl, bo musiał, jakżeby by było inaczej, w końcu nas znał.
- Dobry wieczór.
- Dobry wieczór panie magistrze.
- Dobry wieczór pani Kingo.- przywitał się, zwracając się tylko do mnie, jednakże moja złość nie zelżała
- Dobry wieczór. - powiedziałam przez zęby, nawet na niego nie patrząc.
- Wszystko dobrze panie magistrze? - zapytali tłumnie koledzy i koleżanki z roku. Widać było, że bardzo go lubią.
Wszystko w porządku. - odpowiedział jednak wydawał się nieco zasmucony.- - Może przysiadzie się pan do nas. Prosimy. - odezwali się tłumnie, ja jednak milczałam. Obrażona już tylko z zasady.
- Nie wiem czy wypada zaczął jednocześnie spoglądając na mnie pytająco. Jednak starałam się na niego nie patrzeć.
- Poza tym właściwie jestem umówiony ,ale chyba mogę przysiąść, chociaż na chwilę.
Jak zapowiedział tak zrobił, rozsiadł  się wygodnie, na własne ryzyko o tyle daleko ze mogłam go jedynie mordować wzrokiem.
Był jednak tak uroczy, ze długo nie mogłam się gniewać i po chwili zaczęłam się szczerze uśmiechać, a nawet wybuchałam co jakiś czas gromkim śmiechem pokładając się przy tym na stole.
Mój dobry humor popsuło dopiero nadejście jakiegoś pijaczka, który zaczął do mnie wyrywać i usilnie ciągnąć do tańca, na co nie miałam ochoty, przynajmniej nie z nim.
- Nie słyszałeś pani nie chce z Tobą zatańczyć. - odezwał się nagle pan Szymon wyraźnie czymś zezłoszczony.
- Może zapytamy ja. - wybełkotał z trudem, amant za 3.50.
- Nie chce. Z Tobą tańczyć.
- No chodź mała nie bądź taka nieśmiała. - powiedział, ciągnąc mnie za rękę.
- Odwal się- zawołał niespodziewanie Szymon, jednocześnie odpychając podchmielonego adoratora. ratując mnie tym samym.
Zebrani patrzyli na niego z zaskoczeniem, kompletnie nie wiedząc co zrobić, a on po prostu wyszedł bez słowa.
- Natychmiast wybiegłam za nim.
Ponieważ po prostu nie mogłam postąpić inaczej. Nie mogłam zostawić.  go samego w takiej chwili.
- Miałem nadzieję, że pani wyjdzie i będziemy mieli okazję porozmawiać. - odezwała się, okazało się ze stoi tuz za progiem.
- A ja miałam nadzieję, ze pan zaczeka.
- I zaczekałem.
- A ja wyszłam.
Na chwilę uniosły się jego kąciki ust i jak zawsze przemycił ukradkiem specjalnie dla mnie swój serdeczny uśmiech, teraz jednak nieco przygaszony.
Idąc. Krok w krok, co jakiś czas spoglądaliśmy na siebie w milczeniu.
- Przepraszam bardzo Panią za dzisiejsze zachowanie. Nie miałem prawa. Nie jest pani niczyja własnością. A już zwłaszcza moją. - odezwał się w końcu, jako pierwszy.
- Jestem bardzo panu wdzięczna za wsparcie. Ale jeśli pan chce możemy o wszystkim zapomnieć.
- Myślę że tak będzie lepiej. Wie pani co. Bardzo kocham poezję.
- Też kocham poezję.- przyznałam się szczerze. Nie wiedząc jednak do czego dąży ta rozmowa.
- Wiem o tym. Pani Kingo. Dlatego jest mi tym trudniej. - wyznał, jeszcze bardziej zawiedziony i wówczas wszystko stało się jasne.

Ja i ty.
Mamy, tylko siebie nawzajem.
Wspólnie, możemy, zmierzyć się z całym światem.
Choć osobno jesteśmy słabi.
Razem nadal silni.
Jedno miejsce.
Jeden świat.
Wciąż tak wiele łączy nas.
Nie pozwól, by umarło,
To, co czujemy.
Wciąż dla siebie jesteśmy stworzeni.
Wciąż dla siebie jesteśmy stworzeni.

Siedziałam jak na szpilkach z niepokojem wypatrując swego ukochanego wykladowcy, który jednak nie nadchodził, gdy już praktycznie straciłam nadzieję zobaczyłam jak wchodzi.
Odetchnęłam z ulgą po czym uśmiechnęłam się do niego poprzez łzy wdzięczności i miłości. Także odpowiedział mi uśmiechem.
Po czym usiadł na przeciwko.
Mogłam rozpocząć swoje spotkanie autorskie.
Przywitałam się i opowiedziałam o
sobie, przemycając, co jakiś czas zabawne anegdoty ze swego życia, po czym zaczęłam czytać swoje wiersze. Wszystko szło bez zarzutu do momentu gdy zaczęłam czytać wiersz ,, Tylko mnie kochaj"
- Jak się pani czuję.
Wydawać, by się mogło.
Słowa tak banalne.
A jednak z ich powodu.
Nie potrafię o panu zapomnieć.
To jedno zdanie.
Mój umysł odtwarzal na okrągło.
Jak kasetę audio.
Pragnę, tylko z Tobą być.
Sposób, w jaki wypowiadasz moje imię i się uśmiechasz.
Sprawia, ze o jedno Cię proszę.
Tylko mnie kochaj.
Wiersz był skierowany specjalnie dla Szymona, a on w środku wypowiedzi wyszedł, nawet na mnie nie spoglądając.
Poczułam się gorzej niż po spoliczkowaniu.
Wstałam jak oparzona, przerywając spotkanie, by wszystko wyjaśnić jak najszybciej. Na szczęście wkrótce go dogoniłam i chwyciłam za rękę, aby nie mógł dalej odejść.
- Dlaczego pan wyszedł. Co było takie ważne, że nie mógł pan zostać do końca?
- Powinna pani tam wrócić. Czekają na Panią.
- To nieistotne.
- Dla mnie owszem.
- A dla mnie nie. Pójdę tylko niech pan najpierw powie, co było ważniejsze ode mnie.
- Nic nie jest ważniejsze od Pani.  w tym sęk. To zaszło za daleko.
Gdy tylko usłyszałam te słowa podeszłam bliżej, by go pocałować, jednak odepchnął mnie delikatnie.
- Nie powinniśmy tego robić.
- To tylko jeden pocałunek.
- Oboje wiemy, że na tym się nie skończy.
- Mogę odejść ze studiów, jeśli w tym problem.
- Nie chcę by odchodziła pani ze studiów. Nie chcę też by odeszła Pani z mojego życia, powiedział całując mnie w końcu.
Zatraciliśmy się w tym pocałunku, by dzięki niemu raz na zawsze  się odnaleźć.
- I co będzie teraz? - zapytałam przekręcając się na bok, gdy już przestaliśmy się ze sobą kochać.
- W sensie?
- Co ze studiami?
- Myślę, że studenci i profesorzy będą musieli jakoś zaakceptować to, że jesteśmy razem
- Chcesz żebym była twoją dziewczyną?
- Dziewczyną, narzeczoną, żoną. Biorę wszystko, albo nic. Przy tobie nie da się żyć tylko w połowie.
- Nawet nie próbuj. Od początku daje ci z siebie wszystko. Właśnie na tym polega, szczera, kompletna i bezwarunkowa miłość.
- Aż tak mnie kochasz?
- Inaczej bym nie potrafiła. Nie ciebie.
- Ja tez kocham Cię bezwarunkowo.
- Wiem to. Czuję, to  i widzę, za każdym razem, gdy tylko przechodzisz obok.

365 powodów, by zostać. Rozdział 4.

Znamy się dłuższy czas.
Lecz, wciąż nie wiesz.
Jak ciebie mi brak.
Może kiedyś zdołam wyznać.
Jak bardzo Cię kocham.
Zdołam wyrazić.
Uczucia skrywane od lat.
Miłość, to uczucie.
Które każdy z nas potrzebuję.
Nawet jeśli nie potrafi się przyznać.
Do tego, co czuję.
Moje serce.
Wciąż jest na miłość otwarte.
Bo ona najczęściej.
Dodaję mi siłę.

Jak co dzień. Siedziałam na facebooku, przeglądając tablicę i pisząc z Bogną. Gdy nagle otrzymałam od Mateusza, jednego z kolegów z roku zaproszenie na wernisaż fotografii. Miałam już zbyć zaproszenie i zamknąć powiadomienie, gdy nagle coś mnie natchnęło, by sprawdzić kto się na nie wybiera, okazało się, że Szymon we własnej osobie, też na nim będzie. Natychmiast zaparło mi dech. Gdy tylko przestało mi się kręcić w głowie i mogłam na nowo złapać oddech wcisnęłam odpowiedź wezmę udział. Nie mogłam stracić tak dogodnej okazji, by go zobaczyć, nie planowałam nic poważnego czy niecnego. Tylko po prostu chciałam go zobaczyć i spędzić z nim trochę czasu, tak zwyczajnie poza uczelnią.
Gdy nadszedł upragniony wieczór i nareszcie miałam go spotkać. Nie mogłam się zdecydować w co się ubrać. Znalezienie właściwego stroju nie było łatwe, bo przez leki trochę przytyłam. W końcu natrafiłam na czerwoną sukienkę, w którą na własne szczęście się zamieściłam.
- Jest - powiedziałam sama do siebie uradowana swoją zdobyczą.  Pobiegłam szybko, by się przebrać i umalować. Już byłam spóźniona i miałam tylko nadzieję, że mój książę jeszcze trochę poczeka. W końcu ja czekałam na niego całe życie.

Zdyszana i jednocześnie podekscytowana zatrzymałam się przed drzwiami do lokalu w którym miał się odbyć wernisaż. Przylizałam włosy, wytarłam usta dla pewności czy nie są brudne, nie były. Przygładziłam sukienkę i weszłam do środka, już oddychając nieco spokojniej. W środku było dużo osób, jednak choć bardzo mi na tym zależało nigdzie nie mogłam dostrzec Szymona.
Zawiedziona już miałam wyjść, gdy drzwi się otworzyły, a za nimi pojawił się mój książę uśmiechając się szerzej niż dotychczas.
Znów przygładziłam sukienkę i odgarnęłam włosy. Nie mogłam się powstrzymać. Chciałam wyglądać jak najlepiej specjalnie dla niego.
Podszedł do mnie natychmiast, cały czas się uśmiechając.
- Dobry wieczór pani Kingo.
- Dobry wieczór Panie magistrze.
- Widzę, że znów się spotykamy. Chyba los nam sprzyja.
- Wierzy pan w przeznaczenie?
- Czasami. Gdy daję nam wyraźne znaki.
- A jakie znaki daję nam dzisiaj?
- Tego niestety nie mogę powiedzieć, by nie zapeszyć. Mogę tylko się przyznać, ze dzisiaj, tym bardziej chciałbym mówić pani po imieniu.
Ja także bym tego chciała.
- Wiem. I mam nadzieję, ze doczekamy się tej chwili. A teraz już chodźmy, by na nas nie czekali.
Weszliśmy do środka, jak zawsze Szymon przepuścił mnie w drzwiach bym weszła jako pierwsza. Po czym podał mi kieliszek wina stojący na stoliku obok. Chociaż nie byliśmy para traktował mnie cały czas jak damę. I mogłam poczuć jakby to było gdybyśmy byli razem, pragnąc tego jeszcze bardziej.
Przechodziliśmy po sali, przystając czasami, by przyjrzeć się lepiej poszczególnym zdjęciom i wówczas tym mocniej czułam drżenie w sercu i w żołądku, które na przemian wywoływało radość i euforię, aż po ból i strach, że ten wieczór kiedyś będzie musiał się skończyć. I ten moment nadszedł po północy, pożegnaliśmy się i nadeszła pora by wrócić do domu, oddać pantofelki i na powrót stać się zwykłą, nikomu nie znaną dziewczyną.

365 powodów, by zostać. Rozdział 3.

Jak ogień i lód.
Jak zachód i wschód.
Jak cień i blask.
Jak bieguny dwa.
Tak odlegli sobie.
Jesteśmy ty i ja.
A mimo to.
A mimo to.
Magnetyzm naszych serc.
Przyciąga nas do siebie.
Wciąż na nowo.
I nie jesteśmy w stanie zapomnieć.
O tym, co między nami jest.

Nadeszła pora fuksówki, która miała na celu zintegrować studentów twórczego pisania. Już znałam parę osób dlatego odważyłam się wybrać, pomimo choroby wciąż byłam bardzo towarzyska. Na moją decyzję wpłynęło też miejsce, w którym miała się odbyć fuksówka, czyli instytut kulturoznawstwa.
Weszłam do środka rozglądając się w koło. Sama nie rozumiejąc dlaczego szukałam wzrokiem magistra Szymona, jednak nigdzie nie mogłam go znaleźć. Żałowałam jednocześnie, że nikt nie zapyta mnie o zdrowie. Z jakiegoś powodu polubiłam jego standardowe, codzienne pytanie.
- Dobry wieczór pani Kingo.
Usłyszałam zza pleców.
Wzdrygnęłam się zaskoczona niespodziewanym przywitaniem wyrwana z swych myśli.
Chociaż szukałam go wzrokiem, a fuksówka była przeznaczona dla wszystkich, w tym także dla wykładowców, zdziwiłam się, że go spotykam akurat w tym momencie, gdy o nim pomyślałam.
- Dobry wieczór Panie magistrze. Nie spodziewałam się, ze pana tu zastane.
- Niby dlaczego? Bardzo lubię imprezy. I przyznam się w tajemnicy, że nie najgorzej tańczę. - powiedział żartobliwie, stając naprzeciwko.
- Z chęcią zobaczę. - powiedziałam dziwiąc się swojemu nagłemu przypływowi odwagi, na co pan Szymon odpowiedział ukradkowym uśmiechem.
Wtem ktoś pociągnął mnie za rękę, przerywając miłe i w moim mniemaniu romantyczne chwile.
- Dobry wieczór panu. - przywitała się Bogna.
- Chodź Kinga tańczyć. Noc taka młoda jeszcze zdążysz się nagadać.
- Ale.
Broniłam się jak mogłam by zostać. Jednak Bogna była bardzo silna jak na kobietę jej postury, chociaż nie należała do największych.
Widać pozory mylą.
- No chodź, nie każ się ciągnąć.
- Dobra już idę.
- To też właściwie pójdę z chęcią się przekonam jak panie tańczą.
- O i to mi się podoba. Zapraszamy pana do kółeczka. - stwierdziła rozentuzjazmowana Bogna tym pewniejsza, że miała już lekko w czubie. No cóż nie samą poezją człowiek żyje.
Tańczyłam z dziewczynami, próbując nie mylić kroków. Co jakiś czas cichaczem, spoglądając na pana magistra, który akurat rozmawiał z innym nieco starszym od siebie wykładowca.
Chciałam kontynuować naszą wcześniejszą rozmowę, jednakże obecnie nie było to możliwe, pozostało mi jedynie cieszyć się tym że mogę spoglądać na niego nieco dłużej niż podczas zajęć.
- Czyżbym zakochiwała się w wykładowcy. Nie to niemożliwe. Nie dla mnie? A może jednak. Pytałam samą siebie, w odpowiedzi czując jedynie nagłe poczucie ciepła w sercu, gdy tylko mój wykładowca się do mnie uśmiechał .

Na dłużej, niż na zawsze. Rozdział 8.

- Przepraszam, cię  za wszystkie słowa, także te nie wypowiedziane. 
- Już dawno o wszystkim zapomniałem.
- Jestem ci za to bardzo wdzięczna. Sądzę, że powinniśmy się lepiej poznać przed ślubem.
- Czyli jednak chcesz mnie poślubić.
- Sądzę, że zasługujesz na szansę i na o wiele więcej, za to jaki jesteś. Na początek chciałabym cię lepiej poznać.
- To miłe, że tak sądzisz i jestem tego samego zdania. Zatem, co chciałabyś, o mnie wiedzieć?
- Dlaczego właściwie chcesz być ze mną. Zwłaszcza po tym, jak cię traktowałam. Niemożliwe, żebyś mógł‚ mnie pokochać. Zatem dlaczego?
- Dlaczego nie? Mylisz się, sądząc, że nie mógłbym cię pokochać. Kocham cię i to o wiele dłużej, niż  mogłabyś się tego spodziewać.
- Jak to możliwe, przecież znamy się od niedawna.
- Ja znam cię dłużej, właściwie, to już od twojego narodzenia. Miałem wówczas 7 lat i twierdziłem, że , kiedyś cię poślubi.Chociaż było, to tak dawno. Pamiętam,  to jak dziś. Zaś jeżeli chodzi o miłość pojawiła się dwa lata temu, gdy ujrzałem cię w Tarnowie. Tańczyłaś wówczas , na targu z dziećmi. Jeszcze nie wiedziałem, że to Ty i postanowiłem cię wówczas odszukać. Co nie było łatwe, bo nie znałem nawet twojego imienia. Już wątpiłem , że to możliwe. Gdy dziadek zaproponował‚ mi ślub zgodziłem się, pewien, że już nigdy nie będzie mi dane cię spotkać, a okazało się że to , on na nowo nas połączył. Taki traf, lub przeznaczenie. Sam nie wiem. I mam nadzieję, że za bardzo się nie rozgadałem.
- Będzie lepiej, jak już sobie pójdę. - odpowiada tylko Klara i zaczyna odjeżdżać. 
- Powiedziałem,  coś nie tak?
- Nie wszystko w porządku,  tylko przypomniałam sobie, że zostawiłam wodę na piecu. Poza tym mam jeszcze masę spraw do załatwienia w domu. Trzymaj się Stefan i do zobaczenia kiedyś.
- Do zobaczenia. Nic z tego nie rozumiem. - powiedział do siebie.
To niemożliwe ,żeby tak długo mnie kochał, przecież by mi o tym powiedział, a może dotychczas nie dałam mu szansy? Zresztą nieważne, nie mogłabym zdradzić Piotra, mężczyzny, którego kocham. Ale czy on chce być ze mną,  równie mocno, co Stefan, albo choć  w połowie tak mocno co on? Chyba powinnam wrócić do Stefana i go przeprosić za wszystko. Może jeszcze nie jest za późno, by wszystko naprawić. Tylko jak go teraz odnajdę. Gdzie ja właściwie jestem. Na dodatek zaczyna się zmierzchać, po prostu wspaniale. Stefan? -  zapytała z nadzieją,  słysząc szelest miedzy drzewami, niestety to nie był‚ on tylko wilk gotowy do skoku by zaatakować Klarę, w ostatniej chwili dziewczyna zakręciła  konno unikając spotkania z drapieżnikiem i pocwałowała przed siebie,  poganiała konia jednak wilk był‚ tuż za nimi. Gdy już myślała,  że go zgubiła wyskoczył‚ zza krzaków wprost w na nią, Przesłoniła twarz, jednak wówczas padł‚ strzał‚ i wilk upadł‚ martwy u jej stóp. Okazało się, że to Stefan ją znalazł‚, zjawiając się w ostatniej chwili, by ją.. uratować. Podjechała do niego i pocałowała wtulając się w jego ciepłe i pewne ramiona. Była kompletnie rozdygotana, jednak przy nim na nowo odzyskiwała spokój.
- Dziękuję ci, że się zjawiłeś, gdyby nie Ty...- zaczęła i urwała w połowie, by zacząć płakać.
- Cicho, nie myśl, o tym. Już wszystko dobrze. Jestem tutaj- wyszeptał‚ tuląc ją jeszcze mocniej.
- Ale to wszystko twoja wina- zawołała, nagle się od niego odsuwając.
- Jak to moja? Nic z tego nie rozumiem. - zapytał‚ Stefan kompletnie zdezorientowany.
- Dlaczego zostawiłeś, mnie samą...?
- Bo mi kazałaś.
- To teraz ci rozkazuję. To znaczy proszę, byś nigdy więcej nie zostawiał‚ mnie samej.

Przyrzekam. Już nigdy cię nie zostawię. Będę z tobą... na dłużej, niż na zawsze-zapewnił‚ po czym ponownie ja pocałował.
Wówczas zaczęło padać.
- Musimy już jechać, bo kompletnie przemokniemy.
- Wiem tylko gdzie teraz się schronimy?
- W pobliżu jest opuszczony dworek w którym kiedyś się bawiłem zaprowadzę cię tam.
- Zatem jedźmy.
Po chwili tak jak zapowiedział‚ znalazł‚ upragnione miejsce, w którym mogli się schronić. Byli kompletnie przemoczeni i aby nie zmarznąć usiedli na podłodze wtulając się w siebie. Na zewnątrz szalała burza, jednak pioruny były im nie straszne, a nawet byli wdzięczni pogodzie, że dzięki niej mogą być teraz całkiem sami tak blisko siebie. Po chwili przymknęli oczy z rozmarzeniem, śniąc o swej bezgranicznej miłości.

- Dzień dobry kochanie. Jak ci się spało?
- Wyśmienicie. Nie pamiętam, bym wcześniej się tak wyspał.. I kiedykolwiek był‚ tak szczęśliwy. O ile w ogóle.
- Ja też jestem bardzo szczęśliwa. Dzięki Tobie. Tylko co teraz będzie z nami.
- Jak to co. Zostaniesz moją żoną  i już zawsze  będziemy razem.
- Czyli nadal mnie chcesz?
- Jak nikogo na świecie. Nigdy nic i nikogo nie potrzebowałem tak mocno.
- Kocham cię.
- A ja ciebie. I zadbam by już niczego w życiu ci nie zabrakło.

Na dłużej, niż na zawsze. Rozdział 7.

- Jestem zaskoczony, że zechciałaś ze mną przyjść na bal. Przyznam się, szczerze, że po ostatnich wydarzeniach wątpiłem, w to, że się zgodzisz.
Uznałam, że warto się jednak poznać.
Też tak sądzę. Ze ślubem trochę się pospieszyłem, przyznaje. Ale myślę, że możemy zostać dobrymi przyjaciółmi.
Z pewnością.- potwierdza Klara, jeszcze bardziej zaskakując Stefana.
Zatem chodźmy, pozwól, że ci wszystkich przedstawię i rozerwijmy się trochę.
Chodźmy- zgadza się Klara, chwytając Stefana pod rękę.

Czas spędzony u boku Stefana był bardzo miło spędzony, cały czas spoglądał na nią z wyraźną miłością, przedstawiając ją wszystkim jako swą przyszłą, niedoszła narzeczona, wywołując tym samym uśmiech u gości i Klary także.
Sama musiała przyznać przed sobą, że jest czarujący. I mogłaby go być może kiedyś pokochać.
A na deser został jeszcze mój najlepszy przyjaciel Piotr. Jestem pewien, że go polubisz. To wspaniały mężczyzna.

Nadal się uśmiechając do Stefana, Klara kiwa głową do swego towarzysza na znak, że się zgadza.
Szli przytuleni do siebie zmierzając do niewielkiej grupy osób , dyskutujących ze sobą ochoczo.
Witam drogie panie i panów. A zwłaszcza Ciebie Piotrze, chciałbym ci kogoś przedstawić.
Gdy tylko stojący dotychczas tyłem mężczyzna się odwraca w stronę Klary, całe szczęście dziewczyny pryska jak bańka mydlana, czuje mdłości i zaczyna jej się kręcić w głowie. Okazuje się bowiem, że już zdążyła poznać Piotra i to jej wielka miłość.
To moja przyszła narzeczona Klara. - odtwarza w myślach dziewczyna, wypowiedziane, przez Stefana słowa. Pragnąc jakimś cudem, móc cofnąć czas.
Przepraszam bardzo, ale muszę wyjść na chwilę, odzywa się z trudem, wyswobadzając się z nagle  bolesnego dla niej uścisku jej niechcianego , przyszłego męża.
Coś się dzieje? Iść z Tobą? - pyta Stefan z troską.
Nie, nie trzeba. Wszystko dobrze. Muszę tylko zaczerpnąć świeżego powietrza- odzywa się grzecznie,  pospiesznie wychodząc do ogrodu.
Miałem nadzieję, że będzie mi dane jeszcze kiedyś Cię spotkać, żałuję jedynie, że w takich okolicznościach.- mówi Piotr, powoli podchodząc do Klary.
Nie zawsze mamy wpływ na własne życie.
Tak więc jesteś narzeczoną,  mojego najlepszego przyjaciela. Doprawdy los jest przekorny.
Nie planowałam tego, jednak teraz nie ma to znaczenia.
Nie kochasz go?
Nie do końca. To skomplikowane.
A mnie? Proszę Cię Klaro, odpowiedz od tego zależy całe nasze przyszłe życie.
Bardziej niż kogokolwiek. Bardziej niż samą siebie
Zatem ucieknijmy. Najlepiej teraz i choć raz w życiu zapomnijmy o innych.
Nie mogłabym tego zrobić Stefanowi, nie jemu.
A więc tu się ukryliście, cieszę się Piotrze, że znalazłeś moją narzeczoną i mam nadzieje, że o nią zadbałeś.
Nie mogłoby być inaczej przyjacielu, to wyjątkowa kobieta, dbaj o nią, bo jeszcze ktoś sprzątanie ci ją sprzed nosa.
Nie rozumiem. Ominęło mnie coś?
Nie nic takiego mój drogi. Po prostu dyskutowaliśmy z Klara o życiu nic więcej. Zresztą może sama ci kiedyś opowie.
Mam taką nadzieję, a teraz chodźmy za chwile rozpoczną się tańce. - odezwał się Stefan pogodnie, wyciągając w kierunku Klary swoje ramię
Chwyciła jego rękę, patrząc wciąż z przykrością na ziemię i ukradkiem spoglądając na Piotra. Nie wiedziała jakie jeszcze niespodzianki przyniesie jej życie.
Gdy weszli na sale balowa, pary ustawiały się akurat do tańca.
Na szczęście zdążyliśmy.- odezwał się Stefan do Klary, stając na przeciwko swej ukochanej. Gdy tylko zaczęli grać ujął jej dłoń w swoja A drugą objął ją w pasie. Ruszyli do tańca wraz z resztą par.
Jedynie Piotr stał przy drzwiach wpatrując się intensywnie na Klarę i Stefana, aż w końcu wyszedł odczuwając silną zazdrość i żal.
Zaszyj moje wnętrze.
Jeśli zdołasz poskładaj moje serce.
Gdzieś umknęło, to co piękne.
Utraciłam, to co najważniejsze.
Jeśli możesz poskładaj moje serce.
Z czasem może okazać się być za późno.
Będziemy szukać się na próżno.
Jeśli zdołasz, zaszyj moje wnętrze.- wyszeptała Klara, mocniej przytulając się do swego partnera, szukając w jego ramionach ukojenia.
Obiecuję, że uczynię wszystko, by kiedyś zasłużyć na twoją miłość. - przyrzeka Stefan, całując Klarę w czubek głowy.

Na dłużej, niż na zawsze. Rozdział 5 i 6.

-  Ja otworzę- woła Klara ze swego pokoju, po czym zbiega radośnie po schodach. Jednak gdy tylko dowiaduje się, kto czeka po drugiej stronie natychmiast uśmiech z jej twarzy znika. -  Co za licho, cię tu sprowadza? - pyta bez ceregieli, zawiedziona, że to akurat Stefan ją odwiedził.
-   Wybacz, że Cię nachodzę, ale przyniosłem ci kwiaty- wyznaję Stefan, wciąż zaskoczony jej otwartością.
-   Nie potrzebuję tych badyli. Ponownych oświadczyn, także. Weź mi pan daj święty spokój.
-   Ale..
-   Do widzenia- przerywa mu Klara, zamykając mu drzwi przed nosem. - I dobrze zrobiłam, nie będzie mi tu jakiś fircyk w zalotach panoszył się w życiu. O nie. - stwierdza sama do siebie, zadowolona, że tak sprawnie go spławiła.

-  Ale dzisiaj piękny dzień, dziś na pewno nikt mi humoru nie popsuje.- myśli Klara, siedząc na ławce w kościele tuz obok mamy, błogo się do siebie uśmiechając.
   - Dzień dobry. Jaka miła niespodzianka.
-    A jednak popsuł- mówi Klara do siebie na widok Stefana- zależy dla kogo dodaje z przekąsem na głos, patrząc wciąż przed siebie.
-   Klaro? - woła Jadwiga, by upomnieć córkę i w ten sposób ściągając na siebie wzrok zebranych w kościele.
-   No, co ja? To nie moja wina. Tylko tego pana.
-   Wybacz Stefanie jej zachowanie. Naprawdę nie wiem, co w nią wstąpiło.
-   Nic,  nie szkodzi. Ja się szybko nie obrażam.
-   A powinieneś.
-   Klaro?
-   No, co? Już się nic nie można odezwać?
-   Można, ale nie tak.
-   Przepraszam drogie panie. Miłego dnia. I mam nadzieje, ze bede mial wkrótce okazję zobaczyć panie ponownie. Moje uszanowanie.
-   I krzyż na drogę, dorzuca jeszcze dziewczyna swoje trzy grosze na koniec.
-   Klaro, błagam Cię. Nie przy ludziach.
-   No, co? - pyta, oglądając się ze smutkiem za siebie. I w głębi żałując, że Stefan już odszedł.

,,Na dłużej, niż na zawsze. Rozdział 4.

Rozdział 3.

- Słychać pukanie do drzwi. To zapewne oni. Marianno co tu jeszcze robisz. Idź szybko otworzyć. Nie pozwólmy by goście czekali.
Klara słysząc słowa mamy wywruciła tylko oczami, dziwiąc się jak można tak  przeżywać, czyjś przyjazd. Spróbowała wymknąć się cichaczem jednak mama udaremniła jej starania gdy tylko zauważyła jej zamiary.
- A panienka dokąd. Nawet nie myśl, że dzisiaj się wymkniesz do swojego pokoju i tam będziesz czytać książki. Ktoś bardzo chcę cię dzisiaj poznać. I mam nadzieję, że równie mocno co ja nie chcesz go zawieźć.
Klara tylko uniosła ramiona w odpowiedzi, wpatrując się z wyraźnym zdziwieniem na swoją rodzicielkę. Nie miała kompletnie pojęcia , co też Jadwiga zaplanowała.
- Zatem zostajesz?
- A mam inne wyjście?
- Cieszę się, że się rozumiemy. Przygładź sukienkę i pamiętaj o uśmiechu. Nie możesz mieć takiej grobowej miny.
Klara uśmiechnęła się najszerzej jak umiała, starając się przy tym wyglądać naturalnie.
- O teraz ładnie. Ale jestem stremowana.
- Widać, że to nie tylko  sukienka  Cię tak opina - wyszeptała Klara półgębkiem
- Coś mówiłaś?
- Ja, skądże. To tylko wierzby  tak szeleszczą złowrogo.
- No ja myślę. Tadeuszu mój drogi tak się cieszę, że Cię widzę. A to zapewne twój wnuk Stefan. Jak zmężniał Pamiętam Cię z lat dzieciństwa.
- Dokładnie to on. Coś się stało, wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. - zapytał Tadeusz niespodziewanie, wpatrując się z niepokojem na swego wnuka, który wpatrywał się w Klarę, jak zahipnotyzowany.
- Wszystko w porządku - odpowiedział młody mężczyzna.
- Proszę usiądźcie i rozgośćcie się. Za chwilę podadzą kolację
- Dziękujemy.
- A teraz prosimy wszystkich o uwagę, a zwłaszcza ciebie Klaro, gdyż mamy dla was bardzo istotną nowinę. Bardzo nas raduje fakt, że  nasze rodziny już na zawsze się połączą dzięki zaślubinom dwójki bardzo ważnych dla nas osób Klary i Stefana.
- To o mnie mowa? - zapytała dziewczyna z niedowierzaniem.
- Ależ oczywiście córeczko. Prawda, że się cieszysz?
- Wcale. Nie zamierzam wychodzić za mąż za tego kogoś.
- Stefana kochanie. Stefana.
- Tego Stefana. Nie mam zamiaru poślubić. Ani w tym, ani w przyszłym życiu, w żadnym. - zawołała Klara, wstając nagle z krzesła.
- Wracaj tu do mnie natychmiast.
- Ani mi się śni. Żegnam ozięble. Ciebie i przybyłych gości. Adieu.
- Przepraszam bardzo za jej zachowanie. Coś musiało się stać. To do niej nie podobne. Zawsze jest bardzo spokojna.
- Nie przejmuj się Jadwigo. Wszystko w porządku.Pozwól jej przetrawić dzisiejsze wieści.  Wkrótce wszystko się wyjaśni i naprawi. Zobaczysz.
- Dziekuję Tadeuszu bardzo doceniam twoje wsparcie.
- Nic się nie stało. Prawda Stefanie.
- Tak wszystko w porządku.
- No widzisz nie ma powodu do zmartwień.
- Dziękuję. Też myślę, że będzie dobrze. Mimo wszystko pójdę sprawdzić, co też strzeliło jej dzisiaj do głowy.
- Klaro otwieraj.
- Nie.
- Otwórz natychmiast.
- Nigdy w życiu, wiem że chcesz mnie zbesztać.
- Oj nawet nie wiesz jak bardzo.
- Dlatego nie otworzę. Zamknę się tutaj choćby i na wieki.
- Dobrze Klaro. Już jestem spokojna i obiecuję, że nie będę cię besztać. Proszę otwórz kochanie.
Uchylają się drzwi.
- Co to miało znaczyć?
- Obiecałaś
- Dobrze postaram się wyrazić to inaczej.
- Czemu nie chcesz ślubu ze Stefanem. To bardzo przystojny i porządny mężczyzna.
- Nie wątpię. Jednakże kocham innego.
- Cóż to za wymysły. Przecież praktycznie nie wychodzisz z domu. Jeszcze wczoraj wszystko było normalnie, a dzisiaj już jesteś zakochana.
- To nie żadne wymysły. Kocham innego. O mało nie potrącił mnie karocą, gdy szłam do kościoła i tak też się zaczęło.
Prędzej umrę, niż poślubię innego.
- Zbyt poważne słowa jak na twój poważny wiek. Zobaczysz, wkrótce Ci przejdzie.
- Porozmawiam z gośćmi, a Ty przemyśl, co warto dalej zrobić, z tą całą miłością. Obiecaj tylko, że zastanowisz się dokładnie nad zamiarami Stefana, to dobry chłopak.
- Obiecuję.- odpowiada dziewczyna, już nieco pokorniej.
- Dziękuję. A teraz zdrzemnij się trochę i zobaczymy, co nam przyniesie jutro. Śpij spokojnie córeczko. - mówi delikatnie do córki, całując ją w skroń, po czym wychodzi.

Na dłużej, niż na zawsze. Rozdział 3.

    - Stefanie, chciałem z tobą poważnie porozmawiać. Widzę, że coś się z tobą dzieję, jednak nie jestem w stanie stwierdzić co i właśnie to mnie najbardziej martwi - wyjawił w końcu zatroskany mężczyzna
    - Nic mi nie jest dziadku, może tylko jestem bardziej zamyślony, mam chyba lekką gorączkę, serce mi łomocze i mam jakieś dziwne drżenie w żołądku. To wszystko od tygodnia. Pewnie to zwykła niestrawność.
    - Oj wnuczku wydaję mi się, że twoja sprawa jest dużo poważniejsza, zwyczajnie się zakochałeś. Poznałeś kogoś ostatnio. Stefan potarł szyję z zakłopotaniem, po czym uznał, że warto powiedzieć dziadkowi o swoich uczuciach, bo kto inny jak nie dziadek mógłby mu doradzić.
    - Właściwie to tak jest pewna dziewczyna, piękna, wesoła, delikatna i jednocześnie silna. Naprawdę wyjątkowa.
    - To świetnie. w czym problem. zaproś ją do nas na obiad i ustalcie datę ślubu.
    - Właśnie w tym problem że nie mogę tego zrobić, nie znam nawet jej imienia i nie wiem gdzie mógłbym ją znaleźć.
    - Kochasz ją?
    - Tak jak nikogo przedtem.
    - Więc, nie masz się, czym martwic. Daj szansę miłości, a twoje serce na pewno cię do niej zaprowadzi. A teraz idź coś zjeść. Nie można żyć samą miłością, choćby nie wiem jak była ogromna.

Na dłużej, niż na zawsze. Rozdział 2.

Po wyjściu z domu Klara zaczerpnęła głęboko powietrza w płuca, idąc dzielnie wprost do kościoła, nie wiedziała, że właśnie zmierza ku swemu przeznaczeniu.
- Szymon kocha Wiktorię, ta kocha Tadeusza, który wybrał Telimenę, każdy kogoś ma tylko ja ciągle sama, ach ta miłość jest bardzo niesprawiedliwa i powolna, nie chce się pojawić, choć mogłaby nawet nadejść teraz - stwierdziła z żalem i w tym samym momencie usłyszała hałas, przypominający nadejście burzy i ujrzała pędzące wprost na nią konie z karetą.
Próbując się ratować ,odskoczyła na bok, potknęła o własne nogi i wpadła do niewielkiego bajora.
- Niech to szlak- zaklnęła otrzepując błoto z sukienki.
- Przepraszam bardzo, ja naprawdę nie chciałem. Mój stangret jest czasem zbyt porywczy i właśnie dzisiaj go trochę poniosło ze skruchą wyznał młodzieniec, podając Klarze pomocną dłoń.
Dziewczyna wyciągnęła rękę i po jej ciele przeszedł dreszcz, gdy ich dłonie się zetknęły. takiej reakcji się nie spodziewała.
- Jeszcze raz proszę o wybaczenie, zwłaszcza za sukienkę, jest kompletnie zniszczona. Za to pani uroda nie ucierpiała ani trochę- wyznał, czule odgarniając kosmyk włosów z jej czoła..
  • Sukienką proszę się nie martwić mam inne, kłopot za to może być z pośladkami, raczej minie parę godzin nim będę mogła na nich usiąść.
    Z chęcią użyczę Pani poduszkę, by było choć nieco wygodniej.
    Po tych słowach uśmiechnęli się do siebie, patrząc na siebie serdecznie
    - Na mnie już chyba pora. Miałam iść do kościoła jednak w takim stroju lepiej się nikomu nie pokazywać, więc wrócę do domu.
    - Naprawdę wygląda pani bardzo korzystnie, jednak gdyby pani zechciała to z chęcią panią odwiozę.
    - Dziękuję bardzo za miłe słowa, jednak mogę się przejść. nie uszłam za daleko i spokojnie trafię do domu, z moja pupą, też nie jest już tak źle.
    - Dobrze w takim razie już nie nalegam. Mam nadzieję, że będziemy mieli okazję się jeszcze kiedyś spotkać
    - Prawdę powiedziawszy ja również mam taką nadzieję. Do zobaczenia zawołała odchodząc i machając wesoło po czym pokuśtykała z powrotem do domu, choć była lekko obolała nigdy wcześniej nie była tak szczęśliwa.






Powieść. ,, Na dłużej, niż na zawsze" Rozdział 1.

Życie nie zawsze jest tak proste jakby się chciało, czasem udusić to za mało. Zapewne tego samego zdania była Klara zmuszona okrzykami swej mamy do wcześniejszego wstania.
Przejrzała się w lustrze, siląc się na uśmiech jednak jej wysiłki spełzły na niczym i w odbiciu dostrzegła tylko groteskowy grymas.
- Klara no chodź wreszcie, jest już późno, jak tak dalej będziesz się guzdrać spóźnisz się nawet na ostatnią mszę.
- Zaraz, niech ksiądz trochę poczeka.
- Tak na pewno i wierni też, a książę niech po ciebie przyjedzie na białym rumaku i zawiezie cię wprost do kościoła.
- Wiesz co, w sumie to bym się, o to nie obraziła - powiedziała z szerokim uśmiechem na twarzy, już lekko rozmarzona i zadowolona z wizji samej siebie w ramionach jakiegoś przystojnego księciunia. Dobrze, że marzenia nic nie kosztują.
Usiadła na przeciwko mamy po drugiej stronie bardzo długiego stołu, oczekując, aż Maria poda śniadanie a sama się nieco rozbudzi.
- Proszę cię nie siorb, jestem oddalona od ciebie 10 m, a i tak słyszę każde twoje mlaśnięcie.
- Masz na myśli to? - zapytała niewinnie jednocześnie demonstrując swoje umiejętności w siorbaniu.
- Tak dokładnie to - potwierdziła rodzicielka Klary, przez lekko zaciśnięte zęby.
- Mnie tam, to nie przeszkadza- zdanie i kolejne siorbanie.
- Ja się poddaję. - powiedziała mama z rezygnacją.
- To ja też - ugodowo stwierdziła Klara dalej jedząc normalnie. - Gdzie jest Szymon zapytała nagle dostrzegając, że brakuję na śniadaniu jej brata.
- Pewnie odsypia wczorajszy bal u Wiktorii, wiesz że stara się o jej rękę.
- Wiem, a ona ciągle odmawia, bo woli Tadeusza, a ten spotyka sie z Telimeną, niezły galimatias.
- Mogłabyś się pomodlić za brata, żeby w końcu znalazł miłość.
- I żeby zmądrzał ?
- To też potwierdziła mama Klary, Jadwiga z rozbawieniem, wywołujac tym samym uśmiech na twarzy córki.
- Dobra to ja idę, bo w końcu faktycznie nie zdążę na mszę- stwierdziła, całując mamę w policzek. - Będę za jakieś dwie godziny z powrotem, tak myślę.
Trzymaj się dzielnie córeczko i wracaj szybko.

,, Uczucia"











,,Mniej wyjątkowa"



czwartek, 25 października 2018

Walizka z wspomnieniami.

W walizkę spakowałam
Wszystkie dotychczasowe plany i złudzenia.
Dalej w pojedynkę, będę przemierzać świat.
Wszystkie swoje uczucia.
Głęboko w sercu ukrywam.
Nie chcę teraz do nich wracać.
Coś zyskałam, coś straciłam.
Czy to ważne teraz.
Więcej nie będę ci się naprzykrzac.

Wszystko, co mogłam ofiarować ci.
To ta miłość,
oprócz niej nie miałam więcej nic.
Okazało się, że to nie wystarczy.
Lecz jeszcze powiem na pożegnanie.
Że coś po nas pozostanie.
To ta miłość, oprócz niej.
Nie mamy więcej nic.

Przepraszam.

Przepraszam Cię za wszystkie błędy.
Także te nie popełnione.
Za wszystkie lata z mojej winy stracone.
Za wszystkie słowa,
także te nie wypowiedziane.
Za to, że nie jesteśmy razem.
Lecz, choć zmieniłam się.
Choć zrozumiałam,że postapilam źle.
Nie wiem, czy zdołam wyznać,
to co czuję.
Czy znów bez słowa minę Cię w tłumie.
Nie chcę, znów bez słowa minąć Cię
w tłumie.

,,Bezsilność"

Nie mogę zasnąć.
W bezsenności, mijają mi, noce,dni.
Jeszcze raz, chcę być tam gdzie Ty.
A wciąż żyję w oddali.
Samotna w swej bezsilności.
Szukam w Tobie, odrobiny dawnej miłości.

Wciąż ci o nas przypominam.
Lecz Ty wolisz zapominać.
Nie ma dla mnie miejsca.
W twym życiu.
Mam już dosyć ciszy.
Krzyczę, lecz nie słyszysz.
Przesiakniety obojętnością.
Zamykasz serce na dawną miłość.
Zamykasz serce na dawną miłość.
Też chcę w końcu skończyć to.
A wciąż myślę, o tym co było.
Przesiaknieta Tobą,
pielęgnuje naszą miłość.

Powieść 365 powodów, by zostać. Rozdział 2.

Mogę przejść.
Siedem gór i siedem rzek.
Czekać na Ciebie, cały wiek.
Bylebym miała pewność, że kiedyś znajdę Cię.



- Dzień dobry Pani Kingo. Jak się Pani dzisiaj czuję? - zapytał mnie nagle Pan Szymon, mijając mnie na schodach uczelni, prowadzących na drugie piętro.
- Dobrze. Dziękuję. - odpowiedziałam grzecznie zastanawiając się, czy nie zbladlam lub się nie ubrudzilam , musiał być jakiś powód, że tak nagle pytał mnie o zdrowie, nie rozumiałam tylko jaki. Na wszelki wypadek gdybym jednak była brudna przetarlam kąciki ust. - A pan, zapytałam. ponownie przypominając sobie o dobrych manierach.
- Mamy dzisiaj razem zajęcia - stwierdził jakoś dziwnie podkreślając słowo razem, a może jestem tylko przewrazliwiona?
- Owszem. Mamy dzisiaj wspólne zajęcia. Na pewno na nich będę.
- Ja również.
- Nie wątpię. W końcu je pan prowadzi.
- No tak. Zatem do zobaczenia pani Kingo.
- Do zobaczenia. Panie magistrze Zdanowski.

Powieść 365 powodów, by zostać. Rozdział 1.

Dzień 1.
Wciąż w życiu bladze.
Krocze po cienkim lodzie.
Lecz wiedz, że nawet na chwilę.
Moje uczucia, nie zmieniły się.
Dla ciebie się staram.
Swe błędy naprawiam.
Prosząc tylko o to.
Byś był obok.
Już zawsze chcę być tutaj z Tobą.

- Dzień dobry. Nazywam sie Szymon Zdanowski. Wiem, że wyglądam młodo, jednak niech was nie zmyla pozory jestem bardzo wymagający zarówno wobec siebie jak i wobec studentów. Spędzimy razem pół roku podczas zajęć i zapewniam was, że będzie to pół roku ciężkiej i mam nadzieję równie owocnej pracy. A żeby was lepiej poznać chciałbym wysłuchać próbkę waszej poetyckiej twórczości. Może to być fraszka, limeryk, lub choćby druga oda do radości. Nie ważne byle było wasze.
Zatem słucham, aby nikogo nie wyciągać na siłę najlepiej od początku.

Zbliżała się chwila, gdy sama miałam wyrecytowac swój wiersz. I z każdą minutą coraz bardziej się stresowalam, by dobrze wypaść.
- Teraz pani w ostatnim rzędzie. Nawiasem mówiąc nieźle się pani zakamuflowala. Prosimy Pani Kingo.
Zdziwiłam się, że wiedział jak mam na imie, chociaż byłam ostatmia nie musiał zwrócić na to uwagi. Odetchnelam głęboko, by dodać sobie nieco odwagi i zaczęłam wypowiadać w miarę płynnie pomimo zdenerwowania kolejne słowa swego wiersza.

Kocham skrycie.

Kocham skrycie, twe w lustrze odbicie.
I twe zdjęcie, które spoczywa przy mnie co noc.
I choć przyznać do tego się wstydzę.
Myślę o tobie częściej, niż raz na rok.
A zapomnieć miałam już dawno i rzucić twe zdjęcie gdzieś w kąt.
Lecz zapomnieć sercu nie jest tak łatwo, chociaż dobrze wie, ze to błąd.
Zapadła długa cisza i nie wiedziałam czego się spodziewać, po chwili jednak wykładowca przemówił
- Bardzo dobrze. Dziękuję Pani pani Kingo i wam wszystim. A na następne zajęcia proszę was o wybranie jednego z wierszy któregoś z starożytnych poetów. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia powiedzieliśmy wychodząc, a ja miałam niezbite wrażenie, że ktoś bardzo intensywnie mi się przygląda