poniedziałek, 29 października 2018

365 powodów, by zostać. Rozdział 14.

- Kingo, proszę Cię dajmy sobie na dzisiaj spokój. Jadę właśnie na radę wydziału porozmawiamy jutro, dobrze?
- Kim ona jest, chcę tylko wiedzieć jedno kim ona jest i przestanę ci się narzucać.
- Kto taki? Nawet nie wiem kogo masz na myśli.
- Tą sukę, przez którą mnie zostawiłeś.
- Ja Cię nie zostawiłem. Wprowadziłem się żeby samemu nie zwariować i miałem nadzieję, że dzięki temu wszystko przemyślisz. Wrócę jak tylko poczujesz się lepiej. A teraz naprawdę muszę już kończyć. Papa kochanie.
- Daruj sobie. Nie chcę Cię znać- krzyknęłam do słuchawki rozłączając się.
- Już ja mu dam kochanie. Skoro nie chcę mi powiedzieć sama się przekonam z kim mnie zdradza- powiedziałam sama do siebie, pewna że Szymon ma inną i wyszłam z domu, biorąc ze sobą tylko szary polar i telefon.
Po godzinie byłam już na miejscu, czyli pod instytutem, w którym kiedyś studiowałam. Chodziłam przed drzwiami, czekając na swojego narzeczonego i jego kochankę. Byłam pewna, że kiedyś muszą wyjść.
W końcu wyszli ze środka. Uśmiechał się do niej, tak jak do mnie kiedyś.
- Kinga, co tu robisz? - powiedział z zaskoczeniem, uśmiechając się jeszcze szerzej, próbując zmylić mi oczy. Wiedziałam, że mu się to nie uda, za długo mnie oszukiwał i wmawiał mi miłość.
- To ona prawda?
- Kto taki? Co masz na myśli?
- To z nią mnie zdradzasz prawda?
- To moja studentka. Dziękowała za piątkę z zajęć.
- Studentka tak? Ciekawa jestem, co zrobiła żeby dostać tą piątkę.
- Ty wredna lafiryndo,  złodziejko cudzych partnerów. Nie wstyd ci rozwalać szczęśliwe związki?. Trzymaj łapy precz od mojego narzeczonego- zawołałam podbiegając do dziewczyny i chwytając  ją za włosy.
Szymon odciągnął mnie od niej tak szybko jak tylko, potrafił jednak zdążyłam wyrwać jej znaczną część włosów. Spojrzałam na trzymana w dłoniach zdobycz, na swego przybitego obecnie wychudzonego I przygarbionego, a kiedyś bardzo przystojnego męża, zebranych ludzi którzy patrzyli na mnie z troska i przerażeniem a przede wszystkim w końcu zauważyłam na swoje odbicie w lustrze i sama siebie nie poznałam. Przetłuszczone, potargane włosy, zaniedbane dłonie, przygarbione plecy, uginające się pod ciężarem win i trosk, wytrzeszczone oczy i gruby, szary polar, w który byłam ubrana, pomimo około trzydziestu stopni gorąca.
Nagle dotarło do mnie co uczyniła i jak bardzo zniszczyłam życie swoje i Szymona. Wypuściła trzymany w dłoni pęk włosów, po czym wyjęłam telefon  z kieszeni w spodniach.
- Zadzwoń do szpitala. Proszę. - wyszeptałam do swojego, niezmiennie mnie kochającego partnera, a on bez oporów spełnił moją prośbę.
Oboje wiedzieliśmy, że to najwyższa pora.
Po chwili przyjechała karetka, z której wysiedli sanitariusze. Nie związali mnie pasami. Nie było takiej potrzeby. Wsiadłam z własnej I nie przymuszonej woli, pewna, że teraz gdy juz wszystko wiem, gdy tak wiele przeżyłam i nareszcie przejrzałam na oczy, po tym do czego doprowadziłam Będzie już tylko lepiej.
Usiadłam na schodach. Po czym wstałam. Wróciłam  na szczyt schodów po czym z powrotem zeszłam na dół, ponownie siadając  i tak kilkakrotnie.
-   Daruj sobie on i tak ma Cię w głębokim poważaniu. Niepotrzebnie na niego czekasz. - powiedziała jedna z pacjentek szpitala dla psychicznie chorych.
-   Sama się przekonasz, że przyjdzie. Jestem tego pewna.
Gdy już się podniosłam zdecydowana  definitywnie wrócić do pokoju, wątpiąc, że mnie odwiedzi. Poczułam dawny ucisk i ciepło w sercu. Wyraźny znak, że jest tuż obok. Odwróciłam się i faktycznie stał po drugiej stronie krat.
- Proszę otworzyć. To moja narzeczona. - powiedział do stojącej obok niego opiekunki, która na polecenie  otworzyła drzwi.
- Czułam się niepewnie, dlatego stałam w miejscu.
Nie wiedziałam, jak się zachować. Co zrobić, by jakoś wymazać z jego pamięci te ciągłe  pretensje i paranoje, jakich słów, czy gestów użyć, by cofnąć te wszystkie stracone, dni, miesiące,  lata.
Szymon sam podszedł bliżej.
- Jak się Pani czuje? Pani Kingo? Zapytał tylko i już żadne słowa I gesty nie były potrzebne.
Wpadliśmy sobie w ramiona, płacząc ze szczęścia, wdzięczni losowi, że ten na nowo nas połączył.
Teraz już czuję się dobrze. - wyznałam jeszcze mocniej wtulając się w jego ramiona. Po wielu miesiącach rozłąki, na powrót poczułam się bezpiecznie.


- Dzień dobry panie doktorze - powiedziałam do swego męża., który dopiero co zyskał nowy tytuł przed nazwiskiem.
- Dzień dobry pani doktorowo- zażartował, całując mnie czule w usta .-  I ty drogie maleństwo- dodał gładząc mnie po powiększonym brzuchu. Termin porodu coraz bardziej się zbliżał, co było wyraźnie widać.. Byliśmy ogromniaście szczęśliwi. Nawet jeszcze bardziej niż przed nawrotem mojej choroby.
- Ciekawa jestem jakiż to powód znalazłeś, by ze mną zostać.
- Nie jeden powód, tylko 365 powodów.
- Jak, to 365?
- Po prostu tyle ile dni jest w roku przepełnionych bezwarunkową miłością.
- A co jeśli rok jest przystępny , wówczas kochasz mnie mniej, niż normalnie?
- Nie, wówczas kocham Cię podwójnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz