poniedziałek, 29 października 2018

365 powodów, by zostać. Rozdział 13.



Gdzie byłeś. - zawołałam oburzona, gdy tylko zamknął za sobą drzwi.
- W pracy. - odpowiedział z zaskoczeniem. Jednak nie mogłam mu uwierzyć.
- Nie kłam, wiem że nie musisz tam tak długo siedzieć.
- Kochanie. - zaczął, próbując mnie objąć.
Natychmiast odskoczyłam zniesmaczona.
- Nie mów do mnie kochanie. - krzyknęłam rzucając talerzem tuż obok Szymona. Z cudem udało mu się uniknąć skaleczeń, jednak nie zważałam na to, że mogłam, go nawet  zabić.
- Wiem, ze chcesz mnie zostawić dla tej nowej studentki. Jak ona się nazywa Julia?. Doprawdy poetyckie imię. A tylko takie lubisz prawda?
- Nie rozumiem o co ci chodzi? - stwierdził zbierając kawałki potłuczonego talerza.
- Przecież wiesz, że nikt nie jest dla mnie ważniejszy od ciebie. I nie lubię poetyckich imion. Skąd w ogóle ten pomysł?
- Widzę jak się zachowujesz. Jak mnie unikasz i szeptasz z innymi za moimi plecami. A zwłaszcza jak patrzysz na inne kobiety i to w moim towarzystwie.  Właśnie dlatego mam wątpliwości.
- Brałaś dzisiaj leki?
- Co takiego?
- Czy brałaś dzisiaj leki.
- Brałam, zawsze biorę. - skłamałam.
- W takim razie udowodnij i pokaz mi opakowanie Arazylery.
- Nie zamierzam.
- W takim razie sam je wyciągnę.
Choć próbowałam go powstrzymać, by nie otwierał szuflady z moimi lekami. Był ode mnie silniejszy i otworzył szufladę jedną ręką, drugą zaś mnie odpychając od siebie.
- Przepraszam Cię, lecz nie mam innego wyjścia.
Nawet w takiej chwili nie zapomniał o kurtuazji.
- Co to jest, pytam się Ciebie co to takiego jest- zapytał, wyraźnie rozłoszczony ,wyrzucając saszetki z tabletkami na stół były pełne.
- Arazylera.
- To widzę-  powiedział, już z wściekłością. Nigdy wcześniej, go takiego nie widziałam.
- Nie rozumiem tylko dlaczego aż tyle.
- Od kiedy jej nie bierzesz?
- Od trzech miesięcy.
- I nic mi nie mówiłaś. A ja się łudziłem, że masz po prostu gorszy nastrój. I z czasem ci minie. Powiedz mi jak mam ci ufać skoro od początku mnie okłamujesz.
- Zrozum zrobiłam,  to dla ciebie dla nas. Abyśmy mogli mieć dzieci. - mówiłam jak najłagodniej, próbując go przytulić. Bezskutecznie.
- Zrobiłaś to tylko dla siebie. Jutro jedziemy do doktor Wagner i wszystko jej powiesz, a dzisiaj weźmiesz leki.
- Nie wezmę. Nie chcę, wiem że mogę zajść w ciążę warto się poświęcić przez te parę miesięcy.
- Wybieraj albo leki, albo szpital. - powiedział niczym niewzruszony.
Natychmiast zaczęłam płakać. Poczułam, że mój cały świat się rozpada. Nie chciałam znów trafić do szpitala, nie po tak długiej remisji. Chorowałam na schizofrenię paranoidalną od dziecka i od dziecka brałam leki, jednak nie zawsze dawały one zamierzony skutek i co jakiś czas musiałam trafiać do szpitala, by je zmienić i jakoś skleić się na powrót do kupy, by funkcjonować w społeczeństwie. Po poznaniu Szymona było inaczej, remisja trwała latami  i byłam przekonana, że zdołam się z niej wyleczyć, oczywiście znów się zawiodłam. I to nie tylko siebie.
Mój ukochany objął mnie, próbując mnie pocieszyć, chociaż miał rację czułam że żałuję każdego słowa.
Nie odszedł,  za bardzo mnie kochał, by mnie zostawić,, nie zrezygnował ze mnie, chociaż dla własnego dobra powinien.
.
Usiadłem na skraju łóżka i spojrzałem z troską na Kingę, nakrywając ją pościelą, by nie zmarzła. Wystraszyłem się, że ją obudziłem, gdy się poruszyła, jednak dalej spała spokojnie.  Oparłem głowę na rękach osłaniających kolana, jednocześnie, walcząc ze swymi myślami.
Po dłuższej  chwili odgarnąłem delikatnie kosmyk włosów opadający na jej twarz, po czym pocałowałem ją w policzek.
- Wciąż mam 364 powody, by zostać- wyszeptałem, zdecydowany, że nie mógłbym ją opuścić. Za bardzo ja kochałem, by to uczynić. - Objąłem ją troskliwie ramieniem, po czym sam zapadłem w głęboki i spokojny sen.

- Pani Kingo, czemu nie bierze pani leków, one mają pani pomóc.- zapytała formalnie doktor Wagner.
- Ale nie pomagają, nie czuję się dzięki nim lepiej. Za to tyje coraz bardziej.
- Od Arazylery się nie tyję. To lek aktywizujący.
- Widać na mnie  działa inaczej. Bo tyje i ciągle chce mi się spać. Czuję, że się rozpadam.
- Może przepisze pani antydepresant. Wówczas poczuje się pani lepiej. Tylko proszę go brać.
- Nie chcę żadnych leków. One mi nie pomagają, tylko szkodzą, przez nie, nie mogę mieć dzieci a po co Szymonowi taka narzeczona,  w końcu mnie zostawi.
- A właśnie skoro wspomniała Pani o swoim narzeczonym. Co u niego, jak się czuję?
- A jak ma się czuć? Ma partnerkę wariatkę.
- To nie prawda pani Kingo. Jest pani dla siebie zbyt surowa. Myśli pani że już Panią nie kocha?
- Kocha i zawsze będzie. Dlatego jest mi tym trudniej, bo wiem, że ze mną nigdy nie będzie szczęśliwy.
Wiedziałam, że powinnam brać leki, jednak nie zrobiłam tego wciąż wmawiając sobie, że dziecko będzie najlepszym sposobem, by  ocalić nasz związek. Dni mijały, mój upór wzrastał, a stan pogarszał, co było widać na każdej kolejnej wizycie u lekarza.
- One mnie śledzą. I chcą mnie skrzywdzić.
Kto taki pani Kingo.?
- Wszystkie kobiety, śmieją się ze mnie i obgadują, abym kompletnie zwariowała. Wówczas odbiorą mi narzeczonego. On też chcę tego ma z nimi wszystkimi romans. Daję mi te wszystkie  leki bym umarła. Wówczas będzie miał drogę wolną i będzie mógł ożenić się z ta Julka. On ją kocha.
A niech idzie droga wolna, niech idzie do niej jak mu się tak podoba a mi da święty spokój. To jego wina, że czuję się tak podle.
- Powinna brać pani leki. W ogóle nie potrzebnie je pani odstawiła, nie w ten sposób, nie tak drastycznie.
- On też tak mówi. Nie będę brała leków. To mój narzeczony Panią przekupił, by pani mnie do nich nakłoniła. Chcecie mnie wykończyć.  Też macie romans. Oboje jesteście w zmowie.
- Nikt nie jest w zmowie Pani Kingo. A pani narzeczony bardzo Panią kocha i chce pani dobra. Tak nie da się żyć. - -
Albo zacznie brać pani leki, albo będziemy zmuszeni umieścić Panią w zakładzie dla umysłowo chorych.
- On też tak mówi. A ja nie wezmę leków. Nikt mnie do tego nie zmusi. Bez nich myślę racjonalnie, a one mnie otumaniają i proszę zobaczyć ile schudłam. Wskazałam na siebie, by doktor Wagner na mnie spojrzała, Uczyniła to, jednak nie wyraziła zachwytu jakiego oczekiwałam. Zawiodła mnie tym samym, więc postanowiłam, że na wizyty też przestanę chodzić  bo one i tak mi nie pomagają tylko działają na nerwy.


- Co robisz?
- Odchodzę.
Dokąd?
- Jeszcze nie wiem.
- Masz mnie dość.?
- A dziwisz się? Stałaś się nie do zniesienia.  Chcę być z Tobą i kocham Cię jednak ty mi tego nie ułatwiasz. Już nie wiem jak ci pomóc.
- Masz inną. Idziesz do tej Julki. Powiedz i zakończymy te maskaradę.
- Nie mam nikogo. Nikogo oprócz ciebie. A przynajmniej chciałbym mieć.
Pocałował mnie w czubek głowy i ruszył w stronę drzwi.
- Zadzwoń gdyby coś się działo, możesz zadzwonić o każdej porze. - powiedział jeszcze na pożegnanie.
Nic nie odpowiedziałam, dalej siedząc w zamyśleniu.
Odszedł, a ja zostałam zupełnie sama ze swą chorobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz