Siedziałam w bibliotece, przeglądając książki do kolokwium z redakcji i
edytorstwa, gdy usłyszałam skrzypienie drzwi. Uśmiechnęłam się do siebie.
Zaparło mi dech, jeszcze zanim się odwróciłam i okazało się , że faktycznie
nadchodzi.
Szymon usiad nieco dalej ode mnie i uśmiechnął się ukradkiem, kiwając przy
tym głową na przywitanie.
- Dzie dobry - wyszeptał
- Dzie dobry - wyszeptałam, odpowiadając tym samym.
Po chwili spuścił wzrok, przeglądając strony, jakiegoś czasopisma, więc także
wróciłam do robienia notatek, jednak nie mogłam się na nich skupić.
Po kilku nieudanych próbach skupienia uwagi na czytaniu i spoglądania na
Szymona dałam za wygraną . Wrzuciłam zeszyt do torby, zgarnęłam wszystkie
książki i zwróciłam bibliotekarce, tym samym odzyskując legitymację po czym
wyszłam nieco zawiedziona. Nie uszłam za daleko usłyszałam czyjeś
pospieszne kroki. To byl Szymon. Zwolniłam kroku, aby móg mnie dogonić
jednocze nie starając się nie ponieść zbytnio emocjom, nie mogłam sobie
pozwolić na tak gwałtowne zmiany nastroju. Nie przy mojej chorobie.
- Dzień dobry, Pani Kingo.
- Dzie dobry, Panie magistrze Zdanowski.
- Czemu pani tak szybko wyszła co się stało jakoś Panią uraziłem?
- Może pana zdziwię jednak nie wszystko kręci się wokół pana. -
stwierdziłam, zbyt agresywnie. - To znaczy przepraszam, to nie pana wina.
Tylko czasem robimy sobie niepotrzebnie nadzieję i wyobrażamy sobie rzeczy,
które nigdy nie będą miały miejsca.
- Pani Kingo. Ja… - zaczął i niespodziewanie złapał mnie za dłoń . Jednak
szybko mu przerwałam, wyrywając swoją dłoń z uścisku. Nie chciałam
niepotrzebnie się zawieść
- Nie trzeba. Tak jest dobrze. - powiedziałam tylko na pożegnanie, nawet
na niego nie patrząc. Wiedziałam, że
choćbym nie wiem jak chciała, nie mamy szansy być razem. Dlatego postanowiłam jak najszybciej zdławić w sobie tę miłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz